Było to we wtorek 24 listopada [1587 r.]. Poprzednią noc spędził Zamoyski przy najdalszej linii szańców. Niepokoiły go tajemnicze ruchy wojsk arcyksiążęcych, które poprzedniego wieczoru przy blasku pochodni jak gdyby cofały się spod Krakowa. Rozstrzygnięcie miał przynieść nadchodzący dzień. Wstawał powoli, zasnuty mgłami, szary jesienny poranek. Przed świtem sprawił Maksymilian swe szyki. Na pierwszy ogień wybrał najlepsze oddziały piechoty niemieckiej w sile 1000 ludzi, pod dowództwem Krzysztofa Zborowskiego, jednego z tych, którzy najgłośniej domagali się decydującego spotkania. Tyle samo piechoty polskiej złożonej z oddziałów Górki, Jazłowieckiego, Stadnickiego i Zborowskich miało posłużyć do pierwszego natarcia. Jazda miała na wszelki wypadek ochraniać cofającą piechotę. W odwodzie wraz z Maksymilianem została reszta siły zbrojnej arcyksięcia przygotowana w każdej chwili do natarcia. Krzysztof Zborowski, dowódca grupy atakującej, banita, zaciekły wróg Zamoyskiego wiódł ze sobą oddział wywołańców wołoskich zebranych w Wiedniu. Będąc najpewniejszy sukcesu zapewniał Zborowski, że w jednej do dwóch godzin Kraków znajdzie się w jego rękach i pod słowem rycerskim przekazał podwładnym oficerom, że ich do ostatka nie opuści. Jak wiadomo, naprzeciw Bramy Szewskiej, koło kościoła Panny Marii (na Piasku) znajdowało się przedmieście Garbary, które zamieszkiwali Niemcy, trudniący się garbarstwem, a z dawna sympatyzujący z Maksymilianem. Po uprzednim porozumieniu z nimi, dwa doborowe oddziały knechtów niemieckich zostały o północy potajemnie przeprowadzone przez szańce polskie i poukrywane z zakamarkach ich domów. Zadaniem ich było wypaść Zamoyskiego, w czasie szturmu generalnego. Przede wszystkim chodziło o zdobycie warownej Bramy Szewskiej i otwarci tym sposobem twierdzy dla reszty atakujących ją wojsk. Wedle zapewnień Maksymiliana porozumienie z mieszczanami sięgało tak daleko, że przyrzekli oni w czasie szturmu otworzyć bramy miasta. Wczesnym rankiem oddziały Krzysztofa Zborowskiego zaczęły podchodzić pod szańce. Początkowo Zamoyski znajdujący się na pierwszej linii, i jego piechota, stojąca na szańcach nie dostrzegała nic podejrzanego, wskutek ogromnie gęstej mgły i wlokących się z pogorzałych przedmieść krakowskich (Krowodrza). Nagle piechota Zborowskiego przekradłszy się przez ogrody i boczne ścieżki podmiejskie, dotarła do Kościoła P. Marii na Piasku i wyrosła jak spod ziemi przed „cancellarianami”. Zaczęła się walka. Piechota Zamoyskiego otworzyła ogień, lecz wkrótce pod naporem ciężkozbrojnych piechurów niemieckich zaczęła się chwiać. Zamojszczycy cofają się. Równocześnie wypadli poukrywani w domach garbarzy muszkieterzy i wraz z niektórymi garbarzami otwarli ogień na mieszczan, strażujących na murach w okolicy Bramy Szewskiej pod dowództwem rajcy Walentego Rimera. Inny odcinek a mianowicie kościół Franciszkanów bronił mężnie inny mieszczanin Wawrzyniec Justimonti.
Uderzenie było tak potężne. Chwila groźna i decydująca. Ważyły się w tej chwili losy korony i Rzeczypospolitej. Oblężeni cofali się. Lada chwila Niemcy zdobędą Bramę Szewska. Na szczęście Zamoyski panował nad położeniem. Nigdzie nie pokazał tyle spokoju i umiejętności dowodzenia, nigdzie tyle zimnej krwi. Widząc słabnące swe szyki, wysłał nowy huf jazdy w bój od Bramy Szewskiej, równocześnie nakazując innemu oddziałowi piechoty atak od flanki na walczących Niemców. Zrozumiał jednak, że w tak poważnej chwili, nie dość mądrą strategią przewyższać nieprzyjaciela, ale aby zwyciężyć, trzeba porwać bohaterskim przykładem za sobą wyczerpanego, gromionego, upadającego na duchu żołnierza. Wtedy więc, kiedy niewiele brakowało by Brama Szewska dostała się w ręce wroga, swym osobistym wystąpieniem rozstrzygnął o losach bitwy. Ubrany w czarne szaty, które nosił po śmierci króla Stefana, porywa kanclerz za sztandar i sam na czele oddziału piechoty rzuca się w wir walki. Pociągnięty jego brawurą żołnierz nabiera z powrotem animuszu, naciera z furią i zapamiętaniem, łamie nieprzyjaciela i wypycha poza szańce. W ślad za Zamoyskim rzucają się w wir bitwy, od Bramy Szewskiej rotmistrz Łaszcz, Jan Myszkowski, kasztelan żarnowski z jazdą i chorąży koronny Marek Sobieski, które na czele kilkudziesięciu usarii, tak skutecznie uderzył na piechotę niemiecką, że ta bezładnie rzuciła się do ucieczki. Atakowani z takim zapałem Niemcy zaczynają się chwiać i cofać. Popłoch wdziera się w szeregi habsburskie, zapał bitewny ogarnia zamojszczyków. Klęska Austriaka jest nieuchronna. Równocześnie piechota Wawrzyńca Wybranowskiego atakuje 8 dział, które podciągnięto pod szańce miejskie, za piechotą niemiecką. Woźnice i puszkarze nieomal na sam widok atakujących rzucili się do ucieczki, zostawiając w rękach zwycięzcy nadzwyczaj cenną zdobycz, to jest działa i wozy z prochem, pociskami, oraz parę sztandarów. Ponadto zdobyto wozy śmigownic, które natychmiast skierowane na nieprzyjaciela, zaczęły go prażyć ogniem jego własnych armat. Duch zwycięstwa ogarnął oblężonych. Cofające się poprzednio oddziały polskie, teraz porwane przykładem wodza rwały się w wir walki. Niemcy pędzeni po ogrodach i przedmieściach, tracili głowę, wpadali jedni na drugich, poddawali się lub szli pod miecz stronników Szweda.
Fragment z "Oblężenie Krakowa przez Arycksięcia Maksymilian 1587" Kazimierz Lepszy